czwartek, 31 marca 2011

Gainsbourg, czyli pierwsza od września wyprawa do kina

tak. dokładnie. pierwsza od września wyprawa do kina. wstyd, mieszkam przecież we Wrocławiu, mam kilka kin niemalże w zasięgu ręki, a ostatnim filmem, który obejrzałam na dużym ekranie, była Incepcja we wrześniu. mogę usprawiedliwić się tylko tym, że od tego czasu byłam w teatrze przynajmniej 7 razy.
Gainsbourg też pewnie nie wyciągnąłby mnie z domu, zwłaszcza w środowy wieczór, ale nauczycielka francuskiego zasugerowała, żebyśmy poszli, żeby odpracować zajęcia z zeszłego tygodnia. tak więc, paradoksalnie, to moje lenistwo zmusiło mnie do pójścia do kina ;)




jeśli zupełnie nie macie pojęcia, kim był Serge Gainsbourg, film Was znudzi. ja też nie wiedziałam o nim zbyt wiele, nazwisko obiło mi się o uszy tylko dlatego, że Brian Molko (jeden z moich ulubionych muzyków) brał udział w nagrywaniu płyty Monsieur Gainsbourg Revisited, która była swojego rodzaju hołdem dla artysty. dlatego przed filmem zerknęłam na Wikipedię, to był dobry pomysł, Wam też polecam ;)
Serge'a Gainsbourga poznajemy jako kilkuletniego chłopca, opuszczamy, gdy ma prawie sześćdziesiąt lat. film przedstawia prawie całe jego życie - dorastanie, twórczość, nałóg, kobiety.
wyobrażałam go sobie jako skandalistę i spodziewałam się, że takiego zobaczę go na ekranie. w kinie spotkało mnie ogromne zaskoczenie - owszem, były skandale, ale dość łagodne (a może tak to odebrałam, bo to, co kilkadziesiąt lat temu było uznawane za skandal, teraz stało się chlebem powszednim?); oczekiwałam kontrowersji, a odniosłam wrażenie, że film jest bardzo smutny. nawet kiedy pijany Gainsbourg bawi się, widz odczuwa smutek. przez całe sto trzydzieści minut bardzo mu współczułam, wydał mi się słaby i zagubiony. zaprzeczył wszystkim moim wyobrażeniom. muszę jednak przyznać, że mimo zupełnego braku urody był bardzo pociągającym mężczyzną. charyzmatyczny, tajemniczy, wiecznie otoczony kłębami dymu papierosowego. pociągał kobiety, miał w sobie to coś. w jego brzydocie i tajemniczości było coś fascynującego, wręcz hipnotyzującego. posiadał tę nieuchwytną cechę, charakterystyczną dla artystów i ludzi utalentowanych, o której przeciętni mogą jedynie pomarzyć (tak, mam znajomego, który jest muzykiem, on też ma to coś).
warto wspomnieć o przewijających się przez jego życie kobietach. cztery żony, w tym Jane Birkin, a także liczne kochanki, na przykład Brigitte Bardot czy przepiękna Juliette Greco. w tym filmie to kobiety grały główną rolę. wszystkie miały osobowość, silne charaktery, w przeciwieństwie do słabego, niezdecydowanego, rozchwianego Serge'a. 
największym atutem Gainsbourga jest według mnie oprawa muzyczna. świetne aranżacje utworów wplecione w film i przepięknie wykonane przez odtwórcę głównej roli, Erica Elmosnino (przecudny głos!). muzyka dodała obrazowi charakteru.
mimo że, jak już pisałam, spodziewałam się czegoś zupełnie innego, spodobał mi się Gainsbourg. polecam, jeśli macie smutny, luźny dzień, bo nie jest to film na ciepłe, słoneczne popołudnie - raczej na deszczowy wieczór.


jeden z utworów ze ścieżki dźwiękowej filmu, polecam.





na zakończenie tematu Gainsbourga, o tej piosence Briana Molko wspominałam:


łączy mnie z nią pewne wspomnienie. w grudniu byłam w Teatrze Polskim na Sprawie Dantona, spektakl odbył się na Scenie na Świebodzkim i ta właśnie piosenka sączyła się z głośników, kiedy zajmowałam miejsce na widowni. powiedziałam wtedy do koleżanki: słyszysz? bardzo w stylu Placebo. kilka godzin później, już w domu, okazało się, że to w zasadzie jest Placebo - śpiewa Brian Molko. byłam w siódmym niebie!

wtorek, 29 marca 2011

wiosennie o modzie

witam! :)
dziś skończyłam lekcje dużo wcześniej niż zwykle, wróciłam do domu z zamiarem napisania tu czegoś. zrobiłam sobie zieloną herbatę, wzięłam laptopa, usiadłam na łóżku, przykryłam się kołdrą, zaczęłam przeglądać strony internetowe sklepów, słuchając jednocześnie muzyki... zrobiło mi się tak błogo i przyjemnie, że aż z tego szczęścia... zasnęłam!
na szczęście udało mi się już rozbudzić i ogarnąć na tyle, żeby przedstawić Wam to, co rzuciło mi się w oczy :) planuję odświeżyć w najbliższym czasie garderobę, przyda mi się więcej lekkich, jasnych rzeczy, a zaczęłam od przeglądania stron internetowych różnych sklepów. w zasadzie ograniczyłam się do Zary, Stradivariusa i Mango (tu mój zapał został powstrzymany przez ceny - moim zdaniem nieproporcjonalnie wysokie do jakości i uroku ubrań), trafiłam także na stronę Mohito, skuszona rabatem -25% na fejsbuku [KLIK]. oto moje typy!

  • oksfordki - te butki są przeurocze i już od dłuższego czasu sobie o nich marzę, jak na razie bez żadnych efektów, ale myślę, że skuszę się na jakieś. przydadzą mi się eleganckie i wygodne buty, przecież nie zawsze można włożyć szpilki, nie mam ochoty paradować w tenisówkach, a do balerin nie jestem przekonana - mam wrażenie, że spadłyby mi ze stóp ;)




ten sam model w dwóch kolorach - muszę przyznać, że są przepiękne, zwłaszcza te jasne, ale cena trochę za wysoka.


Stradivarius - 159 i 119
obie pary bardzo mi się podobają. myślę, że w weekend wybiorę się na zakupy i przyjrzę się tym wszystkim butom z bliska, bo oglądać w internecie to jedno, a przymierzyć i przekonać się, czy nie obetrą całych stóp, to drugie ;)
byłabym wdzięczna, gdybyście podesłały mi jeszcze jakieś modele, chciałabym mieć jak największy wybór :)


  • Zara - polecam zakładkę dresses, znajdziecie tu mnóstwo prostych, klasycznych sukienek, głównie czarnych. przepiękne! zaczynam żałować, że mam już czarną elegancką sukienkę, a zbyt mała ilość okazji do włożenia jej nie pozwala mi na kupno kolejnej ;)
    natomiast z czystym sumieniem mogę pozwolić sobie na spódnicę!





          


szczególnie podoba mi się ta druga - jest dłuższa i bardziej elegancka. i te cudne kieszenie, w sam raz, kiedy nie wiadomo, co zrobić z rękami! cena nie zachwyca, ale Zara to Zara - można liczyć na dobrą jakość, poza tym taka spódnica to na pewno nie zachcianka na jeden sezon.






mam szpilki w tym kolorze, byłaby idealna :)


  • Mohito - przypominam o rabacie!
    cała kolekcja jest przesłodka i bardzo dziewczęca, ale moim faworytem jest bluzeczka z kolekcji pastel coco:



na szczęście to już wszystko, mój portfel nie wytrzymałby kolejnej porcji! i tak będą niestety trudności. 
dziś skupiłam się na modzie - ale to tylko dlatego, że od kilku dni moją rozrywką w przerwach w nauce jest przeglądanie stron z ciuchami i blogów modowych bądź też lookbook.nu, poza tym chcę wprowadzić wiosnę do szafy i muszę ogarnąć, co jest godne zainteresowania :) w najbliższym czasie będę pisać też o różnych innych rzeczach, nie jest to przecież blog tylko o modzie.

piosenka na dziś, jako że jutro prawdopodobnie wybieram się do kina na film Gainsbourg w ramach Dni Krajów Francuskojęzycznych. to znaczy, muszę się upewnić, czy to będzie z polskimi napisami, bo jeśli nie, to niestety nie mam po co tam iść ;) (zaczęłam uczyć się francuskiego w październiku.)



gorąco pozdrawiam! :)

niedziela, 27 marca 2011

na początek

witam Was na moim blogu :)

założyłam go pod wpływem chwili, jako że mam sto pomysłów na minutę. niestety, wybieranie nazwy trwało o wiele dłużej, próbowałam losować ze słownika, ale dzięki, mercenary czy completely nie za bardzo pasują, pomogło mi dopiero repetytorium leksykalne :)

będzie to blog o wszystkim i niczym, zmienny tak samo, jak moje zainteresowania (przeszłam już fazę na opowiadania, gitarę, fotografię, jakieś dziwne rzeczy handmade typu pseudobiżuteria, gotowanie i pieczenie, odchudzanie i zdrowe odżywianie, podróże lub raczej czytanie o podróżach jako że możliwości są ograniczone). chyba po prostu nie za bardzo umiem skupić się na jednej rzeczy :) dlatego myślę, że znajdziecie tu wszystko, czego dusza zapragnie. książki, filmy, muzyka, moda, kosmetyki, gotowanie, zdjęcia, podróże, czasem nawet pseudometapoetyckie refleksje (spokojnie, rzadko nachodzi mnie taki nastrój :)). to będzie taki lekki, pozytywny blog.

na dziś koniec, polecam piosenkę, wygrzebałam ją wczoraj przy oglądaniu dr House'a (łóżko, herbata, 3 odcinki House'a z piątkowej Wyborczej - czego więcej potrzeba do szczęścia? mnie wystarcza)


PS. mam nadzieję, że ktoś będzie tu zaglądał i komentował, to jest moja największa obawa związana z blogowaniem - że nikogo to nie zainteresuje. dziś co prawda post początkowy i natury organizacyjnej, ale już niedługo się ogarnę i zacznę pisać coś sensowniejszego. pozdrawiam wszystkich wytrwałych, którzy dobrnęli do tego miejsca <3

EDIT. zostawiajcie w komentarzach adresy swoich blogów, żebym mogła wejść i poczytać, i ewentualnie powiadomić o nowych postach u mnie :)