niedziela, 16 października 2011

warto odwiedzić: Wiedeń


Wiedeń to chyba najpiękniejsze miasto, jakie do tej pory widziałam. zazwyczaj miasta podobają mi się nie ze względu na zabytki, ale na atmosferę. w ogóle średnio mnie interesuje chodzenie za przewodnikiem i oglądanie jakichś starych budynków, które na dodatek nie są wcale ładne, tylko ważne ze względu na pewne wydarzenia historyczne. w Wiedniu było inaczej - te zabytki były po prostu piękne, wiele razy zapierało mi dech w piersiach. żałuję tylko, że spędziliśmy tam tylko dwa dni, z czego jeden był deszczowy i pochmurny.
oto obiekty, które odwiedziliśmy lub minęliśmy, ale szczególnie zapadły mi w pamięć ze względu na swoją urodę. i kilka ciekawostek - faktów, które mnie zaskoczyły.

ciekawostka nr 1: w Wiedniu dzielnice są numerowane, ponadto numery te znajdują się na tabliczkach z nazwami ulic. niestety nie zrobiłam zdjęcia i nie mogę znaleźć żadnego w internecie.

ciekawostka nr 2: w miejscu dawnych murów miejskich powstała Ringstraße (aleja Ring). otacza ona najstarszą część miasta, Innere Stadt (Śródmieście), wokół Ringu znajduje się wiele ważnych obiektów, między innymi Ratusz, Parlament i Uniwersytet Wiedeński.


PAŁAC SCHOENBRUNN



pałac ten pełnił funkcję letniej rezydencji Habsburgów, dlatego też, w przeciwieństwie do większości zabytków, nie znajduje się w centrum miasta, lecz w trzynastej dzielnicy - w momencie budowy znajdował się poza murami Wiednia.
wnętrza są bardzo bogato zdobione, utrzymane w stylu rokoko. na uwagę zasługują również ogrody. zobaczyliśmy bardzo niewielką ich część, gdyż padał okropny deszcz.






HOFBURG

źródło: bratislava.wien.w.interia.pl
źródło: odyssei.com

Hofburg był zimową rezydencją Habsburgów. w części muzealnej znajdują się apartamenty Franciszka Józefa i cesarzowej Elżbiety, zwanej Sissi.

ciekawostka nr 3: życie Sissi było niezwykle fascynujące. oto kilka ciekawszych faktów:
  • cesarz miał zaręczyć się z jej siostrą, Heleną, jednak od pierwszego wejrzenia zakochał się w Sissi i to ją poślubił
  • młodziutka księżniczka źle czuła się na dworze cesarskim, brakowało jej swobody, dlatego w późniejszych latach chętnie podróżowała
  • przy wzroście 172 cm ważyła jedynie 45 kilogramów, rzadko schodziła na wspólne posiłki, gdyż uprawiała głodówki; w Hofburgu miała własną salę gimnastyczną, dużo jeździła konno i spacerowała, by zachować szczupłą sylwetkę
  • miała bardzo długie włosy (długość była podana w metrach!), ich mycie trwało cały dzień, używano do tego 30 żółtek jaj i sporej ilości koniaku; czesanie trwało kilka godzin, nic więc dziwnego, że jeśli Sissi miała uczestniczyć w jakichś porannych uroczystościach, musiała wstawać o drugiej!
  • znała wiele języków (nie pamiętam dokładnie jakich, na pewno niemiecki, francuski i angielski, uczyła się także starogreckiego i nowogreckiego), oprócz tego pisała poematy
  • Sissi i Franciszek Józef sypiali w osobnych apartamentach, a kiedy cesarz chciał odwiedzić małżonkę, musiał korzystać z dzwonka (!)

BELWEDER

źródło: wikipedia

barokowy pałac księcia Eugeniusza Sabaudzkiego, tu akurat nie ma żadnej ciekawostki, poza tym, że pałac jest imponujący.


KATEDRA ŚW. SZCZEPANA

zwróćcie uwagę na dach!
źródło: wikipedia
źródło: austria.praktycznyprzewodnik.eu

katedra znajduje się na Placu św. Szczepana, centralnym placu Wiednia. 

ciekawostka nr 4: można natknąć się również na nazwę "Katedra św. Stefana", a to dlatego, że niemieckie imię Stephan tłumaczy się jako Stefan lub Szczepan.

ciekawostka nr 5: na fasadzie katedry znajdują się między innymi rzeźby kobiecych i męskich narządów płciowych. zabijcie mnie, ale nie zrobiłam zdjęcia.


MUZEUM HISTORII SZTUKI, MUZEUM HISTORII NATURALNEJ

Muzeum Historii Sztuki
źródło: wikipedia
Muzeum Historii Sztuki
Muzeum Historii Naturalnej
Muzeum Historii Naturalnej

muzea te leżą naprzeciwko siebie, a przestrzeń pomiędzy nimi wypełnia mały skwerek z krzewami, fontannami i ławeczkami. w jego centralnej części znajduje się ogromny pomnik cesarzowej Marii Teresy.

źródło: panoramio.com

ciekawostka nr 6: Maria Teresa przy wzroście 162 cm ważyła 130 kilogramów (nie to, co Sissi ;)). miała szesnaścioro dzieci.



HUNDERTWASSERHAUS - DOM HUNDERTWASSERA




Hundertwasser to trochę taki wiedeński Gaudi, nie sądzicie? na zdjęciach widać Hundertwasserhaus, kompleks mieszkalny zaprojektowany przez Hundertwassera.

ciekawostka nr 7: Hundertwasser to jedna wielka ciekawostka. w rzeczywistości nazywał się Friedrich Stowasser, zmienił imię i nazwisko na Friedensreich Hundertwasser. miał szalenie intrygujące poglądy na sztukę (przykład: linia prosta jest niemoralna. polecam poczytać :)). po śmierci, zgodnie ze swoją wolą, został pochowany w Nowej Zelandii, bez trumny, nagi, owinięty w zaprojektowaną przez siebie nową flagę Nowej Zelandii, a w miejscu pochówku posadzono drzewo, gdyż artysta uważał, że jeśli korzenie drzewa oplotą jego ciało, będzie w pewien sposób żył dalej. to dopiero oryginał!


to już chyba wszystkie piękności, jakie obejrzałam. niestety nie udało mi się zjeść tortu Sachera ani wypić kawy po wiedeńsku. zabrakło czasu, a i okoliczności były niesprzyjające. skończyło się tak, że wylądowałam ze znajomymi w McDonald's. i tu kolejna ciekawostka, najbardziej zaskakująca ze wszystkich!

ciekawostka nr 8: w wiedeńskim McDonald's najzwyklejsza latte smakuje miliard razy lepiej niż w polskim 
McDonald's. pokuszę się nawet o stwierdzenie, że lepiej niż w Starbucksie. niewiarygodne!

ciekawostka nr 9: jak już jestem przy McDonald's, w restauracji tej sieci na Placu św. Szczepana można zarobić miesięcznie 1000 euro. to pewnie ze trzy razy więcej niż w Polsce, tak mi się przynajmniej wydaje.


źródło: ugotuj.to
źródło: isidorus.net

nie mogę odżałować tych pyszności. ale teraz mam powód, by wrócić do Wiednia :> a tak na poważnie, bardzo chciałabym pojechać tam jeszcze raz, bez klasy i narzuconego programu zwiedzania. w czasie pobytu za granicą bardzo cenię sobie możliwość obserwacji mieszkańców, ich życia codziennego, a także obejrzenia zwykłych miejsc, nie tylko tych z przewodnika turystycznego. drobiazgi najwięcej mówią o kraju i ludziach.

pisanie tego postu było fantastyczną zabawą! w miarę pisania przypominałam sobie coraz więcej z tego, co mówiła przewodniczka. żałuję, że spędziliśmy w Wiedniu tylko dwa dni, że pogoda była kiepska i nie mogliśmy pójść do ZOO ani poświęcić więcej czasu na obejrzenie ogrodów Schoenbrunn. naprawdę mam teraz wielką ochotę tam wrócić.

i jeszcze mała część Wiednia, którą przywiozłam do domu. pralinki z podobizną Sissi na opakowaniu, Mozartkugeln w wersji mini oraz maleńki miód firmy Staud.








firma Staud oferuje obecnie miody, dżemy i tym podobne wyroby w specjalnych słoiczkach, a konkretniej - ze specjalnymi zakrętkami, zaprojektowanymi w związku z jubileuszowym rokiem Klimta. śliczności :> więcej na stronie STAUD. cieszy oczy, prawda?

post jest dość długi, ale nie chciałam dzielić go na części. mam nadzieję, że znajdziecie coś, co Was zainteresuje, i może kiedyś odwiedzicie Wiedeń :)

piątek, 14 października 2011

Stradivarius na jesień

jak już pewnie zauważyłyście, systematyczność, przynajmniej jeśli chodzi o bloga, nie jest moją mocną stroną. chociaż o czym tu pisać, jeśli wszystkie dni są do siebie podobne, wypełnione prawie w całości siedzeniem w szkole lub nad książkami, a resztę wolnego czasu zżerają facebook, kwejk i tym podobne? rzadko mi się zdarza porządne ogarnięcie. dzisiaj też nie ma żadnego ogarnięcia, wczoraj wróciłam z wycieczki klasowej (Praga i Wiedeń, niedługo wrzucę jakieś zdjęcia, zwłaszcza z Wiednia, bo jestem zachwycona!) i dziś odpoczywam w ciepłym łóżeczku. przejrzałam już kwejka i różne plotkarskie serwisy, zajrzałam na stronę Stradivariusa i proszę, już mam o czym pisać! znalazłam kilka ślicznych rzeczy, które kupiłabym od razu, gdybym była akurat w sklepie i miała wystarczającą sumę pieniędzy.


  • koszule i bluzki
bardzo lubię luźne koszule i bluzki, które można włożyć w spodnie/spódnicę. od jakiegoś czasu kupuję w zasadzie tylko rzeczy, które da się tak nosić. doświadczenie mówi mi, że luźnych koszul nigdy za wiele, bo najchętniej nosiłabym je codziennie, zwłaszcza te gładkie i w zgaszonych kolorach.


[KLIK] 69.90, 100% bawełny


[KLIK] 69.90, 100% wełny


[KLIK] 44.90
mam już coś takiego/bardzo podobnego w kolorze turkusowym. ta fuksja strasznie mi się podoba, ale jeszcze chętniej kupiłabym bluzkę w kolorze nude. mało mam rzeczy w tym kolorze, a strasznie mi się on podoba.

  • spodnie

[KLIK] 89.90
mam już jedną parę workowatych spodni (chociaż wolę określenie baggy ;)), ale tak mi się spodobały, że nie wyrzuciłabym z szafy kolejnych ;) poza tym cena jest rewelacyjna. ciekawe tylko, jak te spodnie wyglądają w rzeczywistości.


  • naszyjniki
 
 [KLIK] 29.90

[KLIK] 39.90

po prostu piękności :> mam nadzieję, że żadna z koleżanek jeszcze takiego nie ma!

już niedługo trzeba będzie włożyć kozaki :< nie znoszę pochmurnych i deszczowych dni. z drugiej strony cieszy mnie perspektywa zbliżającej się zimy i padającego śniegu. zmienię zdanie, gdy tylko będę musiała przedrzeć się przez potworne korki, żeby dojechać do szkoły ;)





 coooraz bliżej święta :>

[kwejk.pl]


w przyszłym tygodniu napiszę coś o Wiedniu. i postaram się poczytać Wasze blogi, bo dawno tego nie robiłam.
xoxo!

czwartek, 25 sierpnia 2011

myślenie wakacyjne cz.6, po długiej przerwie

udało mi się wreszcie przemóc i tu zajrzeć. przeczytałam wszystkie Wasze sierpniowe posty, niektóre skomentowałam, wybaczcie, że nie wszystkie, ale upał odbiera mi energię. popijam wodę mineralną z cytryną, licząc na to, że zimna woda i  kwaśny smak podziałają orzeźwiająco. ostatnio ułożyłam puzzle - 1500 sztuk, pomijam fakt, że kilku brakowało. oglądam namiętnie House'a od pierwszego sezonu, już prawie kończę trzeci. uczę się hiszpańskiego, to znaczy powtarzam - mam na komputerze podręcznik w pdf (biję pokłony twórcy tego programu!), drukuję sobie po kilka stron i wypełniam. codziennie o siódmej rano dzielnie wychodzę z domu, wkładam słuchawki na uszy i wsiadam na godzinę na rower, jeszcze zanim zrobi się gorąco. namiętnie wydaję pieniądze - te, które mam, i te, których nie mam. kupiłam dwie pary butów!



pierwszy nabytek to czarne szpilki z Venezii, obcas ma jedenaście centymetrów. model sprawdzony, mam już takie same w kolorze karmelowym i jestem z nich bardzo zadowolona, więc bez wahania kupiłam kolejną parę. tak właściwie bardzo chciałam kupić szpilki nude, ale znów mi się nie udało. może za rok ;)




Venezia, 339 zł


druga para to oksfordki z Camaieu, wyglądają na zamszowe, ale raczej nie są, sądząc po cenie. mam już dość podobne buty, skórzane, ze Stradivariusa, ale muszę przyznać, że lubię takie "człapki", bo są płaskie, wygodne i eleganckie, w przeciwieństwie do tenisówek (których zresztą w ogóle nie noszę, nie mam nawet żadnych, bo za często noszę dość eleganckie i kobiece rzeczy).



i te śliczne kwiatuszki wewnątrz buta :)


Camaieu, 90 zł


więcej nie szastałam pieniędzmi, bo się skończyły, haha. ale mam na oku kilka rzeczy ze Stradivariusa, wypatrzyłam je w internecie. pokażę je w kolejnym poście, poszukam też na stronach innych sklepów.

przypomniałam sobie, że jakiś czas temu (to musiało być naprawdę dawno, bo tak właściwie przypomniało mi konto Google) założyłam sobie konto na YouTube! teraz jak szalona subskrybuję kanały ulubionych zespołów. mam fajną zabawę :> jeśli też macie konta, podajcie mi swoje nicki, chętnie odwiedzę Wasze profile. mój to sometimeslazy, chociaż lepsze byłoby alwayslazy ;) wychodzi na to, że kiedyś byłam bardziej pracowita!

+ piosenka Placebo, która oczarowała mnie swoimi dwoma obliczami. sam Brian Molko mówi: I love that song because musically it's like a really sweet lullaby and lyrically it's quite a filthy number. It puts a smile on your face. hihihi :>


sobota, 23 lipca 2011

myślenie wakacyjne cz.5, MEGAwakacyjnie!

we wtorek wróciłam z obozu z Lloret de Mar, ale nadal mam problem z powrotem do rzeczywistości (dlatego piszę posta w ostatniej chwili - jutro wyjeżdżam; post jest jeszcze bardziej nieogarnięty niż zwykle, całkowicie pokręcony). to było 9 najlepszych dni mojego życia. fantastycznie się bawiłam. pobudka o 8:30, maleńkie ogarnięcie (ograniczone do wygrzebania jakiegoś ubrania i umycia twarzy i zębów), śniadanie, plaża, obiad, plaża, kolacja, chwila odpoczynku w pokoju, napoje wyskokowe w mniejszych lub większych ilościach, o 23 wyjście do klubu, powrót mniej więcej o 3, przed 4 do łóżka, spać! i tak codziennie. oczywiście nie obyło się bez spania na plaży, a także w pokoju, jeśli pogoda nie dopisywała (a wbrew pozorom było kilka takich dni! w ostatni dzień lało jak z cebra, spałyśmy z dziewczynami cały dzień. za to potem nie spałyśmy całą noc ;)). Hiszpanów w Lloret jak na lekarstwo, najczęściej można ich spotkać za barem w pubie i za ladą w sklepie. wszędzie pełno Polaków, pracują - rozdają na ulicach ulotki i zapraszają do klubów. 90% rozmów z takimi właśnie rozdawaczami ulotek wyglądało tak:
     - hi girls, what are you doing tonight?
     - eee we don't know yet...
     - where are you from?
     - Poland
     - cześć, dziewczyny!
to było naprawdę bardzo zabawne, zwłaszcza pierwszego dnia :) kilka razy zdarzyło się też, że tańczę sobie w klubie, a tu nagle słyszę, jak blisko połowa tańczących zaczyna skandować: Polska! Polska! to było świetne uczucie :)
co tu się dużo rozpisywać. strasznie mi brakuje tego luzu, w domu jest jednak inaczej. kiedy zaraz po powrocie weszłam do mojego pokoju, w którym na dodatek pod moją nieobecność rodzice przestawili łóżko, miałam ochotę rozpłakać się i krzyknąć: ja tu nie mieszkam! chcę do Lloret! dalej nie mogę się ogarnąć, bujam się po domu, do tego jestem lekko przeziębiona.
aparat fotograficzny wyjęłam z torby tylko raz. któregoś dnia od rana padało, a mnie było strasznie smutno, że przecież jestem w Lloret, a siedzę w (dość małym) pokoju hotelowym, nie mam co robić, chcę iść na plażę! po południu poszłam z koleżanką na spacer, oblazłyśmy pół Lloret, bez przekonania zrobiłam kilka zdjęć, a potem wyszło słońce, więc pognałyśmy do hotelu po stroje i na plażę :)


plaża w pochmurny dzień. w słoneczne dni byłam zajęta wylegiwaniem się na niej i nie w głowie mi było bieganie gdziekolwiek z aparatem, a już zwłaszcza na jakiś podest, żeby uchwycić całą plażę (zdjęcia zrobiłam przy pomniku żony rybaka, na tym cypelku po drugiej stronie jest taki śliczny zameczek)




zameczek z bliska... (a tak w ogóle to jest posiadłość prywatna wybudowana w 1935 roku, żaden tam zameczek)


... i widok w przeciwną stronę - na tym cypelku naprzeciwko jest pomnik żony rybaka :)



a to żona rybaka. trzeba złapać za prawą stopę i pomyśleć życzenie. spełnia się!
(zdjęcie jest oczywiście z internetu, w taką pogodę nie nosiło mnie nigdzie, szłam na plażę i odsypiałam :))


jeszcze dwa widoczki:



ratusz leży prawie na plaży. w życiu bym nie powiedziała, że to ratusz, dopóki nie zobaczyłam tabliczki! (plaża to nie to pomarańczowe, to jest jakiś tartan, plaża jest w lewo)


pomnik ludzi tańczących sardanę (tradycyjny taniec kataloński), jest nawet wspomniany na wikipedii!


i na deser prawdziwe cudeńko, po prostu wisienka na torcie! kościół modernistyczny :)



to by było na tyle moich popisów fotograficznych. gdy tylko wyszło słońce, aparat wrócił na dno walizki :)
polecam klub Tropics, ZOO (rewelacyjne drinki, mmmmm black russian <3), a także picie na plaży - po zmroku jest bardzo nastrojowo, ale w zasadzie każda inna pora też jest w porządku (przetestowane: wschód słońca, wczesne popołudnie - jakaś piętnasta, szesnasta, a także wczesny wieczór, czyli około dwudziestej pierwszej).
i jeszcze jedno: ta głupia piosenka mówi prawdę! ¡la gente está muy loca! szczególnie Niemcy urządzający beach party o świcie. lubię takich świrów :>




przed obozem w Hiszpanii byłam też w Sanoku, ale ten wyjazd wydaje mi się taki blady w porównaniu z Lloret...

kilka zdjęć z Rynku:






wiecie, co jest najbardziej urocze? to, że między budynkami widać góry :)



zamek w Krasiczynie





i drzewko spełniające życzenia. to też mi się spełniło i przysięgam, że już nigdy nie będę się śmiać z takich rzeczy ;)


i jeszcze dwie cerkwie wypatrzone po drodze, na widok których obudziła się moja ciekawość poznawcza. niestety obie są, ekhem, dość zabytkowe i chyba rzadko odwiedzane. w każdym razie pocałowałam klamkę.





zmęczenie i nieogarnięcie swoją drogą, ale dzień po powrocie z Lloret poszłam na zakupy.
  • torba, Parfois, 150 zł
wygląda mi na pojemną, mam nadzieję, że zmieszczę do niej wszystkie książki i inne pierdoły, które zawsze zabieram do szkoły.


pasuje do oksfordek i paska, jest troszkę jaśniejsza :) przydałyby mi się jeszcze szpilki w kolorze nude, od dawna sobie o takich marzę.


  • maseczki Efektima, 2,70 zł każda (Rossmann)


od lewej: nawilżająca (z wyciągiem z arbuza), oczyszczająca (z wyciągiem z nagietka) i peel-off (z wyciągiem z grejpfruta). oczyszczającą i nawilżającą bardzo polecam, stosuję od dawna, a peel-off kupiłam po raz pierwszy. do nawilżającej prezent, kuracja antycellulitowa.


  • rolki! nie wrzucam zdjęcia, rolki jak rolki. pojeździłam chwilę w środę, może pół godziny, bo późno wróciłam z zakupów i chciałam zdążyć na film w tvn. a w czwartek i wczoraj lało bez przerwy cały dzień. dziś na szczęście jest słonecznie, dlatego... kończę posta i lecę na rolki! :>

i jeszcze jedno: Kasia Tusk ma taką samą czerwoną spódniczkę jak ja! [KLIK] ale nie, nie odgapiam, wydaje mi się, że miałam ją pierwsza. zresztą nieważne ;) tylko ja noszę ją niżej i dzięki temu wydaje się dłuższa. przetestowałam w Hiszpanii, rewelacyjna! i wcale nie trzeba być tak chudym jak Kasia Tusk, żeby ładnie w niej wyglądać :) a miałam poważne obawy, bo to niby obcisłe i niekorzystny fason.







+ kiedyś było w jakiejś reklamie, prawda? idei?



idę na te rolki bo mi słońce zniknie!
xoxo