sobota, 23 lipca 2011

myślenie wakacyjne cz.5, MEGAwakacyjnie!

we wtorek wróciłam z obozu z Lloret de Mar, ale nadal mam problem z powrotem do rzeczywistości (dlatego piszę posta w ostatniej chwili - jutro wyjeżdżam; post jest jeszcze bardziej nieogarnięty niż zwykle, całkowicie pokręcony). to było 9 najlepszych dni mojego życia. fantastycznie się bawiłam. pobudka o 8:30, maleńkie ogarnięcie (ograniczone do wygrzebania jakiegoś ubrania i umycia twarzy i zębów), śniadanie, plaża, obiad, plaża, kolacja, chwila odpoczynku w pokoju, napoje wyskokowe w mniejszych lub większych ilościach, o 23 wyjście do klubu, powrót mniej więcej o 3, przed 4 do łóżka, spać! i tak codziennie. oczywiście nie obyło się bez spania na plaży, a także w pokoju, jeśli pogoda nie dopisywała (a wbrew pozorom było kilka takich dni! w ostatni dzień lało jak z cebra, spałyśmy z dziewczynami cały dzień. za to potem nie spałyśmy całą noc ;)). Hiszpanów w Lloret jak na lekarstwo, najczęściej można ich spotkać za barem w pubie i za ladą w sklepie. wszędzie pełno Polaków, pracują - rozdają na ulicach ulotki i zapraszają do klubów. 90% rozmów z takimi właśnie rozdawaczami ulotek wyglądało tak:
     - hi girls, what are you doing tonight?
     - eee we don't know yet...
     - where are you from?
     - Poland
     - cześć, dziewczyny!
to było naprawdę bardzo zabawne, zwłaszcza pierwszego dnia :) kilka razy zdarzyło się też, że tańczę sobie w klubie, a tu nagle słyszę, jak blisko połowa tańczących zaczyna skandować: Polska! Polska! to było świetne uczucie :)
co tu się dużo rozpisywać. strasznie mi brakuje tego luzu, w domu jest jednak inaczej. kiedy zaraz po powrocie weszłam do mojego pokoju, w którym na dodatek pod moją nieobecność rodzice przestawili łóżko, miałam ochotę rozpłakać się i krzyknąć: ja tu nie mieszkam! chcę do Lloret! dalej nie mogę się ogarnąć, bujam się po domu, do tego jestem lekko przeziębiona.
aparat fotograficzny wyjęłam z torby tylko raz. któregoś dnia od rana padało, a mnie było strasznie smutno, że przecież jestem w Lloret, a siedzę w (dość małym) pokoju hotelowym, nie mam co robić, chcę iść na plażę! po południu poszłam z koleżanką na spacer, oblazłyśmy pół Lloret, bez przekonania zrobiłam kilka zdjęć, a potem wyszło słońce, więc pognałyśmy do hotelu po stroje i na plażę :)


plaża w pochmurny dzień. w słoneczne dni byłam zajęta wylegiwaniem się na niej i nie w głowie mi było bieganie gdziekolwiek z aparatem, a już zwłaszcza na jakiś podest, żeby uchwycić całą plażę (zdjęcia zrobiłam przy pomniku żony rybaka, na tym cypelku po drugiej stronie jest taki śliczny zameczek)




zameczek z bliska... (a tak w ogóle to jest posiadłość prywatna wybudowana w 1935 roku, żaden tam zameczek)


... i widok w przeciwną stronę - na tym cypelku naprzeciwko jest pomnik żony rybaka :)



a to żona rybaka. trzeba złapać za prawą stopę i pomyśleć życzenie. spełnia się!
(zdjęcie jest oczywiście z internetu, w taką pogodę nie nosiło mnie nigdzie, szłam na plażę i odsypiałam :))


jeszcze dwa widoczki:



ratusz leży prawie na plaży. w życiu bym nie powiedziała, że to ratusz, dopóki nie zobaczyłam tabliczki! (plaża to nie to pomarańczowe, to jest jakiś tartan, plaża jest w lewo)


pomnik ludzi tańczących sardanę (tradycyjny taniec kataloński), jest nawet wspomniany na wikipedii!


i na deser prawdziwe cudeńko, po prostu wisienka na torcie! kościół modernistyczny :)



to by było na tyle moich popisów fotograficznych. gdy tylko wyszło słońce, aparat wrócił na dno walizki :)
polecam klub Tropics, ZOO (rewelacyjne drinki, mmmmm black russian <3), a także picie na plaży - po zmroku jest bardzo nastrojowo, ale w zasadzie każda inna pora też jest w porządku (przetestowane: wschód słońca, wczesne popołudnie - jakaś piętnasta, szesnasta, a także wczesny wieczór, czyli około dwudziestej pierwszej).
i jeszcze jedno: ta głupia piosenka mówi prawdę! ¡la gente está muy loca! szczególnie Niemcy urządzający beach party o świcie. lubię takich świrów :>




przed obozem w Hiszpanii byłam też w Sanoku, ale ten wyjazd wydaje mi się taki blady w porównaniu z Lloret...

kilka zdjęć z Rynku:






wiecie, co jest najbardziej urocze? to, że między budynkami widać góry :)



zamek w Krasiczynie





i drzewko spełniające życzenia. to też mi się spełniło i przysięgam, że już nigdy nie będę się śmiać z takich rzeczy ;)


i jeszcze dwie cerkwie wypatrzone po drodze, na widok których obudziła się moja ciekawość poznawcza. niestety obie są, ekhem, dość zabytkowe i chyba rzadko odwiedzane. w każdym razie pocałowałam klamkę.





zmęczenie i nieogarnięcie swoją drogą, ale dzień po powrocie z Lloret poszłam na zakupy.
  • torba, Parfois, 150 zł
wygląda mi na pojemną, mam nadzieję, że zmieszczę do niej wszystkie książki i inne pierdoły, które zawsze zabieram do szkoły.


pasuje do oksfordek i paska, jest troszkę jaśniejsza :) przydałyby mi się jeszcze szpilki w kolorze nude, od dawna sobie o takich marzę.


  • maseczki Efektima, 2,70 zł każda (Rossmann)


od lewej: nawilżająca (z wyciągiem z arbuza), oczyszczająca (z wyciągiem z nagietka) i peel-off (z wyciągiem z grejpfruta). oczyszczającą i nawilżającą bardzo polecam, stosuję od dawna, a peel-off kupiłam po raz pierwszy. do nawilżającej prezent, kuracja antycellulitowa.


  • rolki! nie wrzucam zdjęcia, rolki jak rolki. pojeździłam chwilę w środę, może pół godziny, bo późno wróciłam z zakupów i chciałam zdążyć na film w tvn. a w czwartek i wczoraj lało bez przerwy cały dzień. dziś na szczęście jest słonecznie, dlatego... kończę posta i lecę na rolki! :>

i jeszcze jedno: Kasia Tusk ma taką samą czerwoną spódniczkę jak ja! [KLIK] ale nie, nie odgapiam, wydaje mi się, że miałam ją pierwsza. zresztą nieważne ;) tylko ja noszę ją niżej i dzięki temu wydaje się dłuższa. przetestowałam w Hiszpanii, rewelacyjna! i wcale nie trzeba być tak chudym jak Kasia Tusk, żeby ładnie w niej wyglądać :) a miałam poważne obawy, bo to niby obcisłe i niekorzystny fason.







+ kiedyś było w jakiejś reklamie, prawda? idei?



idę na te rolki bo mi słońce zniknie!
xoxo

piątek, 1 lipca 2011

myślenie wakacyjne cz.4

miałam zamiar napisać tego posta wczoraj. dobrze, że tego nie zrobiłam, bo wtedy nie chciałoby mi się pisać kolejnego dzisiaj, a to by znaczyło, że nie pochwaliłabym się nowymi okazami, które od kilku godzin wiszą w mojej szafie! lenistwo czasem okazuje się całkiem praktyczne :)

ale zacznę od kosmetyków, które kupiłam wczoraj i które wszystkie (oprócz maski do włosów, bo jeszcze nigdy jej nie używałam) bardzo polecam.


od lewej:
- pianka do włosów kręconych, Wella, 14 zł. bardzo często wybieram właśnie ten produkt. co tu dużo pisać, po użyciu włosy są miękkie i lepiej się układają, przynajmniej moje, bo to pewnie kwestia indywidualna.
- pomadka nawilżająca do ust, Nivea, 8 zł. zachwycam się nią od zeszłorocznych wakacji (Bułgaria, upalnie, sucho, usta wyschłyby mi na wiór!). ogólnie bardzo lubię kosmetyki nawilżające z Nivei: balsam nawilżający do ciała, krem nawilżająco-matujący na dzień, krem na noc, ten zwykły krem w granatowym opakowaniu i właśnie ta pomadka. dla mojej dość suchej skóry - rewelacja!
- mydełko ogórkowe, Dove, 3,20 zł. po raz pierwszy użyłam je co najmniej pięć lat temu i od tego czasu uwielbiam jego świeży zapach. podobno ma działanie nawilżające, tak przynajmniej głosi opakowanie, ale kupuję mydła Dove raz na jakiś czas i, szczerze mówiąc, nie zwróciłam uwagi, czy tak rzeczywiście jest. poza tym, jak napisałam parę linijek wyżej, w kwestii nawilżania polegam na balsamach i kremach Nivei :)
- maseczka do włosów, Gliss Kur, 19 zł. jeszcze nie wypróbowałam, ale mam wrażenie, że kosmetyki do włosów z Gliss Kur są dobre (przynajmniej dla moich dość suchych włosów), choć na co dzień używam szamponu i odżywki Panteen. na razie mogę powiedzieć, że maseczka ślicznie pachnie i opakowanie jest naprawdę duże. obietnice producenta brzmią kusząco: maseczka przeciwdziałająca zniszczeniom włosów ULTIMATE REPAIR zawiera 3xkompleks z płynną keratyną i regeneruje nawet silne uszkodzenia zarówno na powierzchni włosów, jak i w ich wnętrzu. aż do 95% mniej złamanych włosów i większa odporność. zobaczymy.
+ EDIT [2.07.]: wczoraj wieczorem po umyciu włosów nałożyłam maseczkę, spłukałam, wgniotłam piankę i bomba! kiedy mam przesuszone włosy, wyglądają one jak siano, zupełnie się nie układają. a kiedy są zadbane i nawilżone odpowiednimi kosmetykami (na przykład po wizycie u fryzjerki, która nakłada mi zawsze jakąś swoją tajemniczą supermaseczkę), są miękkie, łatwo się czeszą i ładnie układają. i po tej maseczce też. dzisiaj są ładnie poskręcane i nie ma siana ani widocznych suchych końcówek. aż szkoda wsiadać do samochodu na 7-8 godzin. świetny kosmetyk, na pewno będę używać i Wam też polecam, jeśli tak jak ja macie suche włosy :)
- pilniczek, chyba żadna znana firma, 4,50 zł. wiem, że najlepsze są szklane pilniki i następny wybiorę taki, ale tym razem nie rzucił mi się w oczy. o, właśnie przeczytałam (na pocieszenie), że pilnik szklany może być stosowany zamiennie z papierowym. poza tym ten zabieram na dwa wyjazdy, szklany bym pewnie stłukła, trochę szkoda by było. moim zdaniem ten jest uroczy, może wreszcie będzie mi się chciało starannie piłować paznokcie :)

dziś przed południem wyruszyłam na poszukiwanie nowego biustonosza do kostiumu kąpielowego i niestety muszę przyznać, że producenci niezbyt troszczą się o (nie)szczęśliwe posiadaczki biustu trochę większego i mniej sterczącego niż malutkie i sięgające podbródka piersi modelek. byłam w Atlanticu i Oysho, nie znalazłam odpowiedniego dla siebie fasonu, natomiast w Calzedonii nie spodobały mi się kroje i ozdoby. wszędzie jakieś cekiny, koraliki, brokaty, nadruki, gdzie zwykłe, ładne, proste kostiumy? uh może trochę przesadzam z tym narzekaniem, ale kto by nie chciał jak najlepiej wyglądać i czuć się na plaży? nie chciałabym, żeby coś mi wypadło ze źle dobranego stanika ;) przejdę jeszcze po sklepach takich jak H&M, Cropp Town, może jeszcze paru innych, poszukam czegoś sensownego. macie jakieś ulubione sklepy z kostiumami oprócz tych, w których już byłam? będę bardzo wdzięczna za radę, bo nie mam zamiaru opalać się topless!

kostium kostiumem, ale oczywiście zajrzałam też do innych sklepów, przede wszystkim do Stradivariusa. dziś na szczęście był prawie pusty i udało mi się znaleźć coś ładnego :) wreszcie kupiłam tę czerwoną spódniczkę, nad którą zastanawiałam się już od ponad miesiąca! przymierzyłam ją i dalej nie byłam pewna, czy powinnam ją wziąć, ale uznałam, że jeździłam po nią 3 razy i za każdym razem rezygnowałam, mam tego dość i biorę. i wreszcie mam spokój :)




to turkusowe obok to bluzka, też ze Stradivariusa, wypatrzona przypadkiem, milutka w dotyku. bardzo spodobał mi się kolor. tak wygląda na stronie internetowej:


i to już prawie wszystko. prawie, bo jeszcze bielizna. o ile w Stradivariusie nie skorzystałam z żadnej obniżki (i spódniczkę, i bluzkę kupiłam w regularnej cenie 44.90), to w Intimissimi skusiłam się na komplet bielizny w ślicznym kolorze piaskowego melanżu z kolekcji Intimissimi Natural, 50% taniej :)


bardzo lubię bieliznę z Intimissimi, ale zazwyczaj kupuję ją na wyprzedażach, bo jest dość droga. bardzo dobrze mi się ją nosi, jest wygodna i wykonana z dobrej jakości materiałów. szczególnie kolekcja Natural - użyte materiały się mięciusieńkie i aż przyjemnie jest włożyć coś takiego :) z tej kolekcji mam też komplet do spania - koszulkę na grubych ramiączkach i bokserki francuskie (trochę bardziej zabudowane, może raczej króciutkie spodenki), sprawdza się nawet w największe upały :)
a tak wygląda materiał:






+ trochę muzyki. mtv rocks jest dla mnie świetnym źródłem nowości muzycznych. na tę piosenkę mam MEGAfazę!



i jeszcze tylko pochwalę się puzzlami, 600 sztuk, teraz układam 1500. te skończyłam już kilka dni temu.



to już koniec na dziś. zaraz lecę się pakować, jutro jadę w Bieszczady, wracam w środę. w czwartek wrzucę kilka zdjęć, a w piątek wyjeżdżam do Hiszpanii :)