- hi girls, what are you doing tonight?
- eee we don't know yet...
- where are you from?
- Poland
- cześć, dziewczyny!
to było naprawdę bardzo zabawne, zwłaszcza pierwszego dnia :) kilka razy zdarzyło się też, że tańczę sobie w klubie, a tu nagle słyszę, jak blisko połowa tańczących zaczyna skandować: Polska! Polska! to było świetne uczucie :)
co tu się dużo rozpisywać. strasznie mi brakuje tego luzu, w domu jest jednak inaczej. kiedy zaraz po powrocie weszłam do mojego pokoju, w którym na dodatek pod moją nieobecność rodzice przestawili łóżko, miałam ochotę rozpłakać się i krzyknąć: ja tu nie mieszkam! chcę do Lloret! dalej nie mogę się ogarnąć, bujam się po domu, do tego jestem lekko przeziębiona.
aparat fotograficzny wyjęłam z torby tylko raz. któregoś dnia od rana padało, a mnie było strasznie smutno, że przecież jestem w Lloret, a siedzę w (dość małym) pokoju hotelowym, nie mam co robić, chcę iść na plażę! po południu poszłam z koleżanką na spacer, oblazłyśmy pół Lloret, bez przekonania zrobiłam kilka zdjęć, a potem wyszło słońce, więc pognałyśmy do hotelu po stroje i na plażę :)
plaża w pochmurny dzień. w słoneczne dni byłam zajęta wylegiwaniem się na niej i nie w głowie mi było bieganie gdziekolwiek z aparatem, a już zwłaszcza na jakiś podest, żeby uchwycić całą plażę (zdjęcia zrobiłam przy pomniku żony rybaka, na tym cypelku po drugiej stronie jest taki śliczny zameczek)
zameczek z bliska... (a tak w ogóle to jest posiadłość prywatna wybudowana w 1935 roku, żaden tam zameczek)
... i widok w przeciwną stronę - na tym cypelku naprzeciwko jest pomnik żony rybaka :)
a to żona rybaka. trzeba złapać za prawą stopę i pomyśleć życzenie. spełnia się!
(zdjęcie jest oczywiście z internetu, w taką pogodę nie nosiło mnie nigdzie, szłam na plażę i odsypiałam :))
jeszcze dwa widoczki:
ratusz leży prawie na plaży. w życiu bym nie powiedziała, że to ratusz, dopóki nie zobaczyłam tabliczki! (plaża to nie to pomarańczowe, to jest jakiś tartan, plaża jest w lewo)
pomnik ludzi tańczących sardanę (tradycyjny taniec kataloński), jest nawet wspomniany na wikipedii!
i na deser prawdziwe cudeńko, po prostu wisienka na torcie! kościół modernistyczny :)
to by było na tyle moich popisów fotograficznych. gdy tylko wyszło słońce, aparat wrócił na dno walizki :)
polecam klub Tropics, ZOO (rewelacyjne drinki, mmmmm black russian <3), a także picie na plaży - po zmroku jest bardzo nastrojowo, ale w zasadzie każda inna pora też jest w porządku (przetestowane: wschód słońca, wczesne popołudnie - jakaś piętnasta, szesnasta, a także wczesny wieczór, czyli około dwudziestej pierwszej).
i jeszcze jedno: ta głupia piosenka mówi prawdę! ¡la gente está muy loca! szczególnie Niemcy urządzający beach party o świcie. lubię takich świrów :>
przed obozem w Hiszpanii byłam też w Sanoku, ale ten wyjazd wydaje mi się taki blady w porównaniu z Lloret...
kilka zdjęć z Rynku:
wiecie, co jest najbardziej urocze? to, że między budynkami widać góry :)
zamek w Krasiczynie
i drzewko spełniające życzenia. to też mi się spełniło i przysięgam, że już nigdy nie będę się śmiać z takich rzeczy ;)
i jeszcze dwie cerkwie wypatrzone po drodze, na widok których obudziła się moja ciekawość poznawcza. niestety obie są, ekhem, dość zabytkowe i chyba rzadko odwiedzane. w każdym razie pocałowałam klamkę.
zmęczenie i nieogarnięcie swoją drogą, ale dzień po powrocie z Lloret poszłam na zakupy.
- torba, Parfois, 150 zł
wygląda mi na pojemną, mam nadzieję, że zmieszczę do niej wszystkie książki i inne pierdoły, które zawsze zabieram do szkoły.
pasuje do oksfordek i paska, jest troszkę jaśniejsza :) przydałyby mi się jeszcze szpilki w kolorze nude, od dawna sobie o takich marzę.
- maseczki Efektima, 2,70 zł każda (Rossmann)
od lewej: nawilżająca (z wyciągiem z arbuza), oczyszczająca (z wyciągiem z nagietka) i peel-off (z wyciągiem z grejpfruta). oczyszczającą i nawilżającą bardzo polecam, stosuję od dawna, a peel-off kupiłam po raz pierwszy. do nawilżającej prezent, kuracja antycellulitowa.
- rolki! nie wrzucam zdjęcia, rolki jak rolki. pojeździłam chwilę w środę, może pół godziny, bo późno wróciłam z zakupów i chciałam zdążyć na film w tvn. a w czwartek i wczoraj lało bez przerwy cały dzień. dziś na szczęście jest słonecznie, dlatego... kończę posta i lecę na rolki! :>
i jeszcze jedno: Kasia Tusk ma taką samą czerwoną spódniczkę jak ja! [KLIK] ale nie, nie odgapiam, wydaje mi się, że miałam ją pierwsza. zresztą nieważne ;) tylko ja noszę ją niżej i dzięki temu wydaje się dłuższa. przetestowałam w Hiszpanii, rewelacyjna! i wcale nie trzeba być tak chudym jak Kasia Tusk, żeby ładnie w niej wyglądać :) a miałam poważne obawy, bo to niby obcisłe i niekorzystny fason.
+ kiedyś było w jakiejś reklamie, prawda? idei?
idę na te rolki bo mi słońce zniknie!
xoxo
Uwielbiam Twoje posty z cyklu myślenie wakacyjne! Są zawsze bardzo ciekawe i miło się je czyta. Jeżeli chodzi o wakacje to też tak czasem mam, że jak jestem gdzieś i bardzo mi się podoba, a potem wracam do domu to jestem bardzo rozżalona. W tamtym roku ogromnie ubolewałam, że muszę wracać z miesięcznych wakacji we Włoszech. Do dziś dnia łezka się w oku kręci jak przypomnę sobie te miłe chwile! Przedstawione przez Ciebie zdjęcia zdecydowanie wprawiają mnie w wakacyjny nastrój. A abstrahując od tego to zaopatrzyłaś się w śliczną torebeczkę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, mam nadzieję, że wyprawa na rolki się udała! :)
http://www.fashion-life.pl/
Zazdroszczę! :P Dobrze się Ciebie czyta, dodaję :)
OdpowiedzUsuńPiękna torebka! I też mam taką spódnicę ale czarną! To megaseksowny fason. I jescze jedno:) Zdjęcia Lloret de Mar identyczne jak moje:) Dobrze nam to miejsce:) Pozdrawiam:*
OdpowiedzUsuń