Gainsbourg też pewnie nie wyciągnąłby mnie z domu, zwłaszcza w środowy wieczór, ale nauczycielka francuskiego zasugerowała, żebyśmy poszli, żeby odpracować zajęcia z zeszłego tygodnia. tak więc, paradoksalnie, to moje lenistwo zmusiło mnie do pójścia do kina ;)
jeśli zupełnie nie macie pojęcia, kim był Serge Gainsbourg, film Was znudzi. ja też nie wiedziałam o nim zbyt wiele, nazwisko obiło mi się o uszy tylko dlatego, że Brian Molko (jeden z moich ulubionych muzyków) brał udział w nagrywaniu płyty Monsieur Gainsbourg Revisited, która była swojego rodzaju hołdem dla artysty. dlatego przed filmem zerknęłam na Wikipedię, to był dobry pomysł, Wam też polecam ;)
Serge'a Gainsbourga poznajemy jako kilkuletniego chłopca, opuszczamy, gdy ma prawie sześćdziesiąt lat. film przedstawia prawie całe jego życie - dorastanie, twórczość, nałóg, kobiety.
wyobrażałam go sobie jako skandalistę i spodziewałam się, że takiego zobaczę go na ekranie. w kinie spotkało mnie ogromne zaskoczenie - owszem, były skandale, ale dość łagodne (a może tak to odebrałam, bo to, co kilkadziesiąt lat temu było uznawane za skandal, teraz stało się chlebem powszednim?); oczekiwałam kontrowersji, a odniosłam wrażenie, że film jest bardzo smutny. nawet kiedy pijany Gainsbourg bawi się, widz odczuwa smutek. przez całe sto trzydzieści minut bardzo mu współczułam, wydał mi się słaby i zagubiony. zaprzeczył wszystkim moim wyobrażeniom. muszę jednak przyznać, że mimo zupełnego braku urody był bardzo pociągającym mężczyzną. charyzmatyczny, tajemniczy, wiecznie otoczony kłębami dymu papierosowego. pociągał kobiety, miał w sobie to coś. w jego brzydocie i tajemniczości było coś fascynującego, wręcz hipnotyzującego. posiadał tę nieuchwytną cechę, charakterystyczną dla artystów i ludzi utalentowanych, o której przeciętni mogą jedynie pomarzyć (tak, mam znajomego, który jest muzykiem, on też ma to coś).
warto wspomnieć o przewijających się przez jego życie kobietach. cztery żony, w tym Jane Birkin, a także liczne kochanki, na przykład Brigitte Bardot czy przepiękna Juliette Greco. w tym filmie to kobiety grały główną rolę. wszystkie miały osobowość, silne charaktery, w przeciwieństwie do słabego, niezdecydowanego, rozchwianego Serge'a.
największym atutem Gainsbourga jest według mnie oprawa muzyczna. świetne aranżacje utworów wplecione w film i przepięknie wykonane przez odtwórcę głównej roli, Erica Elmosnino (przecudny głos!). muzyka dodała obrazowi charakteru.
mimo że, jak już pisałam, spodziewałam się czegoś zupełnie innego, spodobał mi się Gainsbourg. polecam, jeśli macie smutny, luźny dzień, bo nie jest to film na ciepłe, słoneczne popołudnie - raczej na deszczowy wieczór.
jeden z utworów ze ścieżki dźwiękowej filmu, polecam.
na zakończenie tematu Gainsbourga, o tej piosence Briana Molko wspominałam:
łączy mnie z nią pewne wspomnienie. w grudniu byłam w Teatrze Polskim na Sprawie Dantona, spektakl odbył się na Scenie na Świebodzkim i ta właśnie piosenka sączyła się z głośników, kiedy zajmowałam miejsce na widowni. powiedziałam wtedy do koleżanki: słyszysz? bardzo w stylu Placebo. kilka godzin później, już w domu, okazało się, że to w zasadzie jest Placebo - śpiewa Brian Molko. byłam w siódmym niebie!