niedziela, 15 maja 2011

na słodko!

jak już pewnie zauważyłyście, systematyczność i punktualność nie są (niestety) cechami, które można mi przypisać. ciągle mam za dużo do zrobienia, za mało czasu albo po prostu nie potrafię się ogarnąć ;) mam nadzieję, że kiedyś uda mi się to zmienić.

w środę moja siostra miała imieniny i w prezencie dałam jej własnoręcznie upieczone muffinki :) był to mój muffinkowy debiut, muszę przyznać, że całkiem udany, szkoda tylko, że w przepisie podane było trochę za dużo proszku do pieczenia i dlatego smakowały troszkę inaczej, niż powinny. na przyszłość będę pamiętać, żeby dodać go mniej :)

PRZEPIS

  • 2 szklanki mąki
  • 1 łyżka proszku do pieczenia (dałam mniej, ale i tak okazało się za dużo; myślę, że łyżeczka wystarczy)
  • 3 łyżki cukru
  • duże jajo
  • szklanka mleka
  • pół szklanki oleju roślinnego
  • łyżeczka soli
  • do jednej miski przesiać przez sito sypkie składniki
  • do drugiej miski dodać mokre składniki i połączyć je
  • do suchych składników dodać mokre i niezbyt dokładnie wymieszać
  • nałożyć ciasto do foremek wysmarowanych tłuszczem
  • piec w temp. 200 stopni przez 15-20 minut


powiedzmy, że mój wypiek nazwę muffinkami, bo z takiego przepisu korzystałam, choć z wyglądu nie do końca przypominają muffinki. nie mam odpowiednich foremek, dlatego musiałam użyć metalowych foremek do babeczek, które miałam w domu.


darowałam sobie robienie zdjęć, bo nie jestem Nigellą Lawson w idealnie czystej kuchni, w eleganckim stroju i pełnym makijażu ;) ograniczyłam się do sfotografowania muffinek tuż przed pieczeniem...


... i tuż po.




kiedy tylko wystygły, zabrałam się za dekorowanie :)


dopiero po tym, jak kupiłam lukier, wpadłam na to, że mogłam przygotować go sama. następnym razem tak właśnie zrobię, bo ten był potwornie słodki i niezbyt wydajny.





tak właśnie wyglądały, kiedy dałam je siostrze. podsumowując, były OK, następnym razem dodam mniej proszku do pieczenia i zatroszczę się o odpowiednie foremki :)


wtorkowe popołudnie spędziłam w kuchni, piekąc i dekorując muffinki oraz ciasto (kruche z budyniem malinowym), które w środę zaniosłam do szkoły na kiermasz charytatywny (swoją drogą, nigdy więcej nie zrobię różowego ciasta! wierzchnią warstwę budyniu posypałam kolorową posypką i najchętniej kupowały je gimnazjalistki ze słowami: 'poproszę to różowe!' i radosnym uśmiechem. umarłam.).
natomiast w środę wybrałam się na zakupy (to chyba robię najczęściej...). kupiłam granatową sukienkę w Orsayu. w sam raz na lato :)



kosztuje 90 zł, ale miałam kupon zniżkowy dla posiadaczy karty stałego klienta (lub raczej stałej klientki ;)) i zapłaciłam 72 zł. sukienka jest dostępna także w kolorze pomarańczowym, ale zdecydowanie bardziej lubię ciemne kolory :)



na dzisiaj to chyba wszystko. postaram się pisać częściej, ale ostatnio trochę nie ogarniam rzeczywistości. byle do wakacji!

+ trochę muzyki, jak zwykle zresztą

2 komentarze:

  1. śliczna sukienka ta ;))

    http://idilicamente.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. ale pysznie to wygląda <3
    a sukienki ładne (;

    OdpowiedzUsuń